Newsletter Oglądamy, Słuchamy, Czytamy

Poniedziałek, 7 lipca 2025

Jarek Szubrycht
dziennikarz działu Kultura

Robert Johnson sprzedał duszę diabłu. Nie wziął pieniędzy, zapłatą był talent muzyczny, gitarowa wirtuozeria niedostępna zwykłym śmiertelnikom. Dowodem dwie sesje nagraniowe, które mieszczą się na jednej płycie i podziw kolejnych pokoleń artystów.

Portal między światami

Johnsona diabli wzięli w 1938 roku. Jego postać Johnsona i jego mroczna legenda zainspirowała też Ryana Cooglera przy tworzeniu Sammiego Moore’a, jednego z głównych bohaterów filmu „Grzesznicy". Sammie nie podpisuje jednak cyrografu, nie przechodzi na stronę ciemności, lecz gra tak wspaniale, że nieumyślnie otwiera portal pomiędzy światem rzeczywistym, a krainą duchów. Diabeł, skuszony piękną muzyką, sam się wprasza na imprezę. 

„Grzesznicy" są niczym musicalowa wersja legendy o fleciście z Hamelin, która spotyka „Wesele" Wyspiańskiego w scenografii „Od zmierzchu do świtu".

Kiedy zmyć z ekranu posokę, okazuje się, że oglądamy rozprawę polityczną. Zaczyna się jak emancypacyjna baśń o czarnej Ameryce, wstającej z kolan po upokorzeniach epoki niewolnictwa, by przerodzić się w skargę na kapitalizm, który może przybierać różne maski (w tym kolonializmu czy religii), nie zmienia jednak swojej natury: opiera się na wyzysku, kłamstwie i przemocy.

Pokłon dla muzyki
 
Więcej nie powiem, nie chcę zepsuć zabawy tym, którzy jeszcze filmu nie widzieli. Ja się nie mogę od „Grzeszników" uwolnić i korzystając z okazji, że właśnie pojawili się na platformie Max, zamierzam obejrzeć ponownie. Tym razem już mniej skupię się na fabule i sensach przemycanych pomiędzy wierszami, będę słuchał piosenek.

Bo „Grzesznicy" są też – i może najbardziej – hołdem dla muzyki. 

NIE PRZEGAP

DO POCZYTANIA

Podobał Ci się ten newsletter?