Pod koniec października na ekrany kin na całym świecie wejdzie wyczekiwany film „Springsteen: Ocal mnie od nicości”. Obraz w reżyserii Scotta Coopera z Jeremym Allenem Whitem w roli głównej ma pokazać wycinek z życia Bruce’a Springsteena, gdy artysta tworzył i nagrywał płytę „Nebraska”, jedną z najbardziej kameralnych i intymnych płyt w swojej karierze. Był początek lat 80., Springsteen miał już status gwiazdy i mierzył się z poważnym kryzysem psychicznym.
Film jest już od kilku tygodni w obiegu festiwalowym i wśród reakcji pierwszych widzów powraca zaskoczenie. Okazuje się, że wiele osób postrzegało Springsteena jako twardziela, czyli myślało stereotypem: rockman nie może być „słaby” i chorować na depresję.
Nic bardziej mylnego. W dodatku sam Springsteen nigdy nie robił tajemnicy ze swoich kryzysów i od lat otwarcie mówi o zdrowiu psychicznym, męskiej depresji, słabościach i utrzymywaniu równowagi dzięki antydepresantom.
Pierwszego poważnego epizodu depresyjnego artysta doświadczył w okolicach trzydziestki, kolejnego trzy dekady później. Pomiędzy dopadały go mniejsze i większe kryzysy psychiczne. Zdarzały się momenty w życiu, że całymi dniami płakał. Mówi, że czuł się, jakby ktoś otworzył śluzy i uciekł z kluczem. Aby zagłuszyć smutek, podnosił ciężary, gnał na motocyklu z zawrotną prędkością albo z deską i wiosłem jechał nad ocean. Często uciekał w trasę koncertową. Ale nauczył się też korzystać z fachowej pomocy. Od 30. roku życia Springsteen chodzi na terapie, choć jak ostatnio przyznał w podcaście Michelle Obamy, na początku czuł potworny wstyd. Pochodził przecież z robotniczego miasteczka Freehold. Mimo że rytm życie miasta wyznaczały redukcje etatów i zamknięcia kolejnych fabryk, miejscowi mężczyźni pozowali na silnych i niezatapialnych oraz udawali, że nic nie czują. Taki był też ojciec Bruce’a, Douglas Springsteen, surowy, emocjonalnie niedostępny, topiący smutki w alkoholu. Syn, który wyrósł na długowłosego, wrażliwego nastolatka, był w jego oczach nie dość silny i nie dość męski.
Bruce Springsteen wszedł w dorosłość bardzo poraniony, co w połączeniu z jego wrażliwością na krzywdę i niesprawiedliwość społeczną sprawiło, że niejednokrotnie czuł mocniej i przeżywał bardziej. A gdy dorzucić do tego jeszcze fakt, że u Douglasa w późniejszym czasie zdiagnozowano schizofrenię, widać jak bardzo artysta był obciążony przez ojca.
Pozory często mylą. A stereotypy dotyczące zdrowia psychicznego mężczyzn są wyjątkowo szkodliwe. Mężczyźni niechętnie mówią o swoich emocjach, rzadziej sięgają po pomoc i – tu fakty są bezlitosne - znacznie częściej popełniają samobójstwa. Springsteen staje w kontrze do takiej kultury męskości i propaguje inny wzorzec: wrażliwego faceta, który nie wstydzi się łez, który otwarcie mówi o słabościach i sięga po pomoc.
Uważam, że konflikt Springsteena z Trumpem, o którym latem tego roku rozpisywały się media na całym świecie, był nie tylko konfliktem wartości, ale także był konfliktem dwóch typów męskości: czułej i empatycznej, której Springsteen jest ucieleśnieniem oraz twardej, maczystowskiej, której uosobieniem jest Trump.
Mężczyźni pokroju Trumpa krzywdzą innych, ale też samych siebie. Świat potrzebuje więcej Springsteenów.
Cały tekst o Brusie Springsteenie do przeczytania w papierowym wydaniu miesięcznika "Wysokie Obcasy Extra" nr 11, do kupienia od 16 października