Krakowianka, studentka fizyki, dziewczyna z dobrego domu, córka muzyka Filharmonii Krakowskiej – wcześnie wyszła za mąż za słynnego już wówczas awangardowego kompozytora, Krzysztofa Pendereckiego (1933–2020). I błyskawicznie wtopiła się w wielki świat międzynarodowych kontaktów towarzyskich. Pendereccy przyjaźnili się z największymi artystami naszych czasów, a także z możnymi tego świata. Pani Elżbieta imponowała wszystkim elegancją i klasą – i potrafiła zjednywać sobie ludzi jak mało kto.
Dziełem jej życia był 
Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena. Zainicjowała go jeszcze w Krakowie, a od 2004 roku kontynuowała ze znacznie większym rozmachem w Warszawie, a później także w wielu innych miastach w kraju.
Znając swoje zdolności organizatorskie, chciała być kimś więcej niż tylko żoną słynnego męża. Penderecki – według jej własnych słów – nie od razu zaakceptował jej plany i ambicje, nauczyła się jednak "sztuki kompromisu". Najpierw kierowała festiwalem muzycznym w Puerto Rico, a w 1997 roku powołała Festiwal Beethovenowski, na który od razu ściągnęła śmietankę artystyczną ze świata.
To jej również tysiące melomanów zawdzięczają publiczną wystawę manuskryptów Beethovena – przechowywanych w tajemnicy w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie jako zdobycz wojenną. Ta wystawa stała się osnową Festiwalu Beethovenowskiego. Niemcy bardzo chcieli odzyskać te zbiory. Dzięki takim inicjatywom, jak ta podjęta przez Penderecką, nikt już dziś nie kwestionuje ich miejsca w archiwach Jagiellonki.
Czy Wielkanocny Festiwal przetrwa teraz bez Elżbiety Pendereckiej? – Chcemy kontynuować jej dzieło – mówi "Wyborczej" Andrzej Giza, dyrektor Stowarzyszenia im. Ludwiga van Beethovena.