Dzień dobry,
Grzegorz Braun postanowił zorganizować konferencję prasową w Oświęcimiu. Początkowo chciał opowiadać o rzekomej uległości Polski wobec Żydów na żwirowisku, pierwszym miejscu kaźni w Auschwitz. Zapewne dlatego, że ginęli tam głównie Polacy, co dla środowisk negacjonistycznych jest dowodem na "polski" charakter obozu koncentracyjnego. Na szczęście nie został tam wpuszczony.
Brednie o "żydowskich nadludziach" i "policji gettowej" wygłaszał gdzie indziej.
Najlepiej byłoby zasłonić oczy, zatkać uszy i udawać, że Brauna nie ma. Taka strategia jednak nie zadziała - czołowy polski antysemita, siewca nienawiści, negacjonista i honorowy (jak na razie) ambasador Kremla
poczyna sobie śmiało, zgromadził niemały elektorat i zapewne wejdzie do parlamentu. Dlatego trzeba obserwować jego poczynania, z nadzieją, że polskie państwo wreszcie zdoła postawić go przed sądem.
Patrząc na Brauna w Oświęcimiu, myślałem
o boleśnie aktualnym spektaklu Bartosza Szydłowskiego "Proces Eligiusza Niewiadomskiego", przenoszącym na scenę rozprawę sądową, jaka miała miejsce po zamordowaniu Gabriela Narutowicza. Podobieństwo opowieści, jaką przed sądem zaprezentował Niewiadomski do tego, co mówi obecnie Braun, jest uderzające i bezdyskusyjne.
I straszne, bo pokazuje, jak żywotna bywa polska nienawiść.