Fiskus od kilku lat przekonuje, by odróżniać prostytucję od pornografii, ale ludzie i tak wiedzą swoje.
Zaczęło się od mężczyzny, który nagrywał ze swoim partnerem filmy pornograficzne i publikował je, a kto chciał, mógł za opłatą wszystko dokładnie zobaczyć. Mężczyzna próbował przekonać skarbówkę, by zwolniła go z płacenia podatku dochodowego. Argumentował, że strona internetowa, na której publikuje filmy, nie jest ogólnie dostępna – trzeba się postarać, żeby na nią wejść. Pokazy, które urządza z partnerem, stoją zaś w konflikcie z zasadami współżycia społecznego. Jako takie nie mogą więc być opodatkowane.
Urząd Skarbowy nie dał się przekonać. Stwierdził, że sprzeczna z zasadami współżycia społecznego jest prostytucja i zgodnie z prawem państwo nie może czerpać z niej korzyści w postaci podatków. Pornografia zaś to działalność gospodarcza i podatek się państwu należy.
Zanim to zrobią, muszą jednak zebrać dowody. Piotr Miączyński, autor tekstu na wyborcza.biz zapytał w Ministerstwie Sprawiedliwości, czy wobec tego urzędnicy skarbówki mają konta na OnlyFans?
"Gromadzenie dowodów jest dopuszczalne w każdy sposób dozwolony prawem. Ministerstwo Finansów nie gromadzi informacji, z jakich narzędzi korzystają organy" - odpowiedział resort.
Niektórzy twórcy treści erotycznych wciąż nie wierzą, że urzędnicy państwowi w ramach obowiązków oglądają pokazy na OnlyFans. Nie wiadomo do końca. Pewne jest, że za przychód z pornografii w wysokości do 100 tys. rocznie należy się państwu ryczałt w wysokości 8,5 proc. Kto zarabia więcej, musi zapłacić 12,5 proc.
Naga prawda jest taka, że pecunia non olet.