Nie zawsze jednak jest to europejska klasyka. „Tkocze" to dramat o robotniczym strajku z 1844 roku na Śląsku, tyle że Dolnym - w Górach Sowich. Sztuka niemieckiego noblisty, Gerharta Hauptmanna napisana była pierwotnie zresztą po śląsku, tylko w innym języku śląskim — wymarłym już niemieckim dolnośląskim, nie naszym słowiańskim języku górnośląskim, na który „Skoczy” przełożył Mirosław Syniawa i z którym dziś mają problem polscy politycy.
No i widzi pan, panie prezydencie Duda, niby języka śląskiego nie ma — wetował pan ustawę o nim, a jakoś spektakle, w których aktorzy mówią po śląsku, wygrywają festiwale. Pan prezydent Nawrocki też mógłby sobie obejrzeć przedstawienie Kleczewskiej — może zastanowi się dwa razy przed kolejnym wetem w sprawie tego prawnego statusu tego czy innego regionalnego języka. Ostatnio z etnolektu wilamowskiego, którego status prawny zawetował, prezydent Nawrocki śmiał się w rozmowie u Krzysztofa Stanowskiego, jakby ktoś powiedział dowcip.
A przecież śląski w teatrze to nic nowego. „Cholonek” według powieści Janoscha o totalitarnym ucisku, spektakl na Śląsku kultowy, miał premierę w katowickim Teatrze Korea 21 lat temu.
„Mianujo mie Hanka” - monodram Grażyny Bułki według powieści Alojzego Lysko o złożonej śląskiej historii - 9 lat temu.