Przeczytałam ostatnio u znajomej hasło “Uprzejmość to w dzisiejszych czasach forma buntu” i poczułam, że jest to motto, na które czekał mój umysł i serce. Może brzmi to patetycznie, ale naprawdę poczułam, że to zdanie ma moc zmiany.
Jestem jak większość z nas zaangażowana na różnych frontach walki o rozmaite rzeczy i wartości. Uważam za słuszne bronienie swego i odzywanie się, gdy sytuacja tego wymaga, bo oportunizm mnie mierzi. Niemniej jednak widzę, że temperatura wrzenia świata wokół mnie nie daje się łatwo skręcić. Nie wychodzę z dyskusji, potyczek i walk gładko. Nie udaje mi się odciąć wszystkich emocji wraz z zamknięciem klapy latopa czy odłożeniem smartfonu. Kurz bitewny opada jakiś czas i nim to się stanie, bywam dla otoczenia kolczasta. Może nie otwarcie niemiła, ale lekko niecierpliwa, ciut poirytowana, czasowo pozbawiona poczucia humoru i lekkości. Po każdej gorącej dyskusji na trudny, polaryzujący temat, jakiś czas idę przez świat dość ponura i w nastroju – jak pisał poeta – nieprzysiadalnym.
Zdanie o uprzejmości zatrzymało mnie, bo trafia w sedno. W czasie, gdy każdego dnia spieramy się o dziesiątki spraw, zwykła, codzienna uprzejmość rzeczywiście może być formą oporu przeciwko tej szarej chmurze wiecznego konfliktu, jaka nad nami zawisła. Myślę, że może być też dobrym ćwiczeniem charakteru. Złość - przynajmniej ta odpryskowa, której odłamki lecą na otoczenie, choć źródło jej jest gdzie indziej – jest łatwa, za to uprzejmość jako domyślne ustawienie wobec ludzi dookoła trudna. Więc ja, przynajmniej na czas świąteczno-noworoczny, wybieram - znów poeta - ścieżkę mniej uczęszczaną.