Czytam tekst o Joni Mitchell, wielkiej gwieździe, jednej z największych piosenkarek naszych czasów, i jestem poruszona. Już na samym początku bowiem dowiaduję się z niego, że 22-letnia Joni oddała do adopcji swoje dziecko.
Zaszła w ciążę, gdy była studentką, chłopak zawinął się, zostawił ją, biedną, bez kasy na czynsz, w zimnym mieszkaniu, w środku zimy. Dziecko oddała i z kolejnym chłopakiem, którego dopiero poznała, wyjechała do Ameryki. Wyszła za niego za mąż, próbowała odzyskać dziecko, to się nie udało. Rozwiodła się i wyjechała do Nowego Jorku, by tworzyć muzykę – był 1967 rok.
Gdy to czytam, przypomina mi się podobna historia z życia innej wybitnej piosenkarki, ikony muzyki, ikony stylu, którą wielbię od lat. Patti Smith opisała tę historię bardzo oszczędnie w swojej autobiografii „Poniedziałkowe dzieci". Miała 20 lat, gdy zaszła w ciążę, z chłopakiem, który miał 17 lat. Wiedziała, że nie dadzą rady wychować dziecka, więc oddała je do adopcji. „Przez krótką chwilę czułam się tak, jakbym miała umrzeć; i równie nagle poczułam, że wszystko będzie dobrze" – wspomina moment, kiedy podjęła decyzję, że odda dziecko. „Choć moje ramiona zostaną puste i łkałam, moje dziecko będzie żyło, będzie zdrowe i ktoś inny o nie zadba. Wierzyłam w to całym sercem" – tłumaczyła sobie. Nie chciała wracać do pracy w fabryce, postanowiła wyjechać do Nowego Jorku, kupiła bilet za ostatnie grosze i wyjechała – był 1967 rok.
1967 rok zapisał się w historii jako Lato Miłości.
Jak wyglądałoby życie tych kobiet, gdyby podjęły inne decyzje – nie oddały dzieci do adopcji? Chyba nie ma co się nad tym zastanawiać. Uznały, że nie dadzą rady. Tak wybrały, a może czuły, że nie mają wyboru. Nie znajduję w sobie potrzeby, by to oceniać. Po prostu przyjmuję te fakty z ich życia do wiadomości.
Zresztą nie o tym zdarzeniu jest tekst Joanny Wróżyńskiej. Jest o różnych faktach, które złożyły się na życie Joni Mitchell.
Patrzę na nie – piękne, mądre, stylowe, stare kobiety. Moje duchowe matki. Tyle się od nich nauczyłam, tak wiele od nich wzięłam. Tyle widziały, tyle przeżyły i zamknęły to w piosenkach, które nam rozdzierały serca, dodawały siły; zdawało nam się, że mówią o nas. Tyle bólu, tyle radości. Żeby to napisać, trzeba było to najpierw przeżyć.