Wolny od drukarki, wolny od Bluetootha, wolny od działającej karty Wi-Fi.
Na początku było super — instalacja poszła gładko, tylko 3 godziny szukania ISO, potem GRUB powitał mnie czarnym ekranem jak stary znajomy z depresją. Ale przecież to normalne, każdy prawdziwy użytkownik Linuksa musi znać sudo lepiej niż własne imię.
Potem zacząłem konfigurować środowisko. Przez chwilę poczułem się jak haker z filmu z lat 90. — czarny terminal, zielone litery, stukam w klawiaturę jak wściekły. Próbowałem zmienić rozdzielczość ekranu i przypadkiem odinstalowałem środowisko graficzne. Komputer stał się tak minimalistyczny, że aż niewidzialny.
A granie? Proszę cię. Steam działa, ale tylko jak masz trzy wersje Wine, cztery skrypty i jedno magiczne zaklęcie. Każde uruchomienie gry to jak rytuał voodoo. Apex? Nie działa. Valorant? Nie działa. CS2? Odpala, ale tylko w piątki, gdy pada deszcz i karta graficzna jest nastrojona w tryb pokuty.
Za to zyskałem dostęp do prawdziwych perełek: SuperTuxKart, 0 A.D., i Pingus. Gry tak dobre, że przypominają, jak wyglądało dzieciństwo — głównie dlatego, że wyglądały dokładnie tak samo jak gry z dzieciństwa.
Oczywiście próbowałem też zainstalować Discorda. Oficjalnie nie ma. Snap? Flatpak? AppImage? To wszystko brzmi jak imiona dzieci hipsterów z dużych miast. Finalnie odpaliłem Discorda w przeglądarce, która działa... dopóki nie otworzę drugiej zakładki.
Ale nie poddaję się. W końcu mam społeczność! Pięć osób na forum, które odpisują raz na tydzień, każą mi "skompilować sterownik" i na końcu doradzają: "przerzuć się na Arch".
Podsumowując: Linux jest świetny. System dla ludzi, którzy nie potrzebują komputera, tylko filozofii.
|