"Proszę, jeśli decydujecie się uczestniczyć w dyskusjach - a już zwłaszcza publicznych - na temat właściwej relacji do uchodźców i migrantów - to chciejcie to czynić w głębokim zjednoczeniu z rzeczywistą nauką Chrystusa i Kościoła. Jeśli zaś nie - to proszę: miejcie odwagę przynajmniej w takich wypadkach zamilknąć i nie dokładać ognia do tak rozpalonej rzeczywistości" -
napisał w liście pasterskim do wiernych kardynał Grzegorz Ryś. To reakcja na sobotnie marsze antyimigranckie,
jakie przeszły przez Polskę.
Głos kardynała Rysia, który jednoznacznie bierze imigrantów w obronę, jest nie tylko zdecydowany, ale może wydawać się również desperacki. Hierarcha wzywa przecież do milczenia, co można interpretować jako próbę wyciszenia dyskusji publicznej. Tyle tylko, że Grzegorz Ryś trafnie diagnozuje problem: w społeczeństwie odwołującym się nieustannie do katolickich tradycji normą stają się treści rasistowskie, faszystowskie, pełne nienawiści i w swej istocie głęboko antychrześcijańskie.
Przez Polskę przechodzą coraz liczniejsze festiwale nienawiści, straszne, z pogromowymi hasłami na ustach. Wykrzykują je ci sami ludzie, którzy, przynajmniej w sferze deklaracji, czują się związani z Kościołem-
na ile tak jest w rzeczywistości, to już inna sprawa. To sprzeczność nie do pogodzenia i kardynał Ryś trafnie ją definiuje. Stąd tak nieoczywisty apel do wiernych.
W kraju, w którym twarzą katolicyzmu staje się Grzegorz Braun, a Robert Bąkiewicz owija sobie pięść różańcem jak kastetem, wezwanie do opamiętania jest gestem ważnym.
Mam nadzieję, że nie jest to głos wołającego na puszczy.