Porównania międzynarodowe są zawsze ciekawe, bo uruchamiają element rywalizacji. Z najnowszych danych Eurostatu wynika, że Polska ma czwartą najwyższą inflację w UE – po Rumunii, Belgii i Estonii. Inflacja HICP (miara wykorzystująca nieznacznie odmienne wagi od raportowanego przez GUS CPI) wyniosła w Polsce w październiku 4,2 proc. wobec średniej unijnej na poziomie 2,3 proc. Czyli w Europie inflacja została przywrócona do normy, a my mamy wciąż problem z dużymi wahaniami cen.
Jednak na te dane warto spojrzeć z innej perspektywy. Inflacja bazowa, liczona z wyłączeniem energii, żywności i używek, wynosi w Polsce 3,7 proc. i pod tym względem jesteśmy już na ósmym miejscu, wcale nie tak bardzo daleko od średniej unijnej na poziomie 2,9 proc.
Co więcej, patrząc tylko na Grupę Wyszehradzką, czyli kraje podobne pod względem struktury gospodarki i pozycji w europejskim systemie ekonomicznym, widać zaskakujące zjawisko. Polska ma najniższą inflację bazową, mimo że jednocześnie notuje najwyższe tempo wzrostu płac. Wprawdzie dane inflacyjne mamy za październik, a płacowe za drugi kwartał, ale to w żaden sposób nie wpływa na wnioski. Płace rosną w Polsce w tempie zdrowo ponad 10 proc. rocznie, a ceny w tempie niecałych 4 proc. Dla porównania na Węgrzech wzrost płac jest podobny, a inflacja bazowa wynosi 5 proc.
Oczywiście inflacja – zarówno ogólna, jak bazowa – jest wciąż za wysoka. Powinniśmy zmierzać do tego, by zmieścić się przedziale 2-3 proc. To ma nie tylko sens czysto formalny, bo taki jest cel banku centralnego, ale też makroekonomiczny i społeczny. Utrzymanie inflacji w Polsce na wyraźnie wyższym poziomie niż średnio w UE może pogarszać nastroje ludności, ale też obniżać konkurencyjność gospodarki.
Jednak z danych inflacyjnych wynika, że firmy mają ogromne trudności z przerzucaniem kosztów na ceny. Robią to, ale w stopniu niewspółmiernym do wzrostu samych kosztów. Jest to objaw słabości popytu krajowego. A to oznacza, że prawdopodobnie dość szybko zobaczymy spowolnienie płac.
Jest jeszcze jedna lekcja z tych danych, czy raczej z ostatnich kwartałów. Rola płac jest trochę wyolbrzymiona w analizach inflacyjnych. W mainstreamowym modelu makroekonomicznym inflacja jest funkcją płac, oczekiwań inflacyjnych i zaburzeń podażowych. Ale w obecnym cyklu to ceny bardziej przekładały się na płace niż odwrotnie. Wyskok inflacji podbił płace, a teraz jesteśmy w okresie dość bolesnego dla przedsiębiorstw powrotu płac do normalnej dynamiki.
W przyszłym roku presja ze strony podwyżek płac w sektorze publicznym będzie niższa niż w tym, co wpłynie też na redukcję dynamiki płac w przedsiębiorstwach. Dla Polski optymalne byłoby, żeby płace rosły nie szybciej niż 3-4 pkt proc. ponad inflację, czyli w tempie ok. 6-8 proc. Wtedy wzrost płac i wzrost wydajności byłyby do siebie zbliżone przy jednoczesnej możliwości stopniowego zwiększania udziału płac w PKB. |